Z garbem stoję w czterech ścianach.
Drzwi i okien u mnie nie ma.
Głodny w bród, lecz żarcia brak.
W komórki mej spoglądam blask.
Cóż za szok! Kontaktów pstro!
Prycham i wyrzucam szrot!
Szybka pęka, co za gniot.
Wokół mnie zapada mrok.
Łapy drżą, a w głowie wata,
Serce lata, jak łopata,
Lepki pot mi spływa z czoła,
Noga ciągle mi tupota!
Śmieję się jak nastolatka,
Która pierwszy raz się schlała,
Przez co zaraz jej podłoga
W rzygowinach będzie cała.
W ten upadam wprost na czoło!
Mięśnie więdną, płuca bolą,
Śmiech ustaje, oczy puchną.
Ręce nawet zadrżeć nie chcą.
Leżę w swoich wypocinach,
Wyczerpany, jak bateria.
Głowę chowam w moich rękach,
Bo wiem, że stąd wyjścia nie ma.